KISS the cook (Wrocław)

21:02

KISS the cook.

Mijany wielokrotnie, po raz pierwszy odwiedzony właśnie dziś. Ulokowany w miejscu, które gwarantuje mu swojego rodzaju monopol na karmienie ludzi. Nie znaczy to jednak, że karmią tam byle jak. Maleńka restauracja, ale już nie bistro, przyjmie duże ilości klientów, których chętnie ugości w swych nie do końca skromnych progach. Przyjemnie wyglądająca oryginalna forma menu przysporzyła nam niestety nieco zabawy przy odczytywaniu pewnych słów (i tak zamiast "melona" był "mielony", zamiast "kieliszka" była "kiełbaska"), ale z zamiłowania do formy scenariuszopodobnej + za pomysł.


Zaczęliśmy od zupy dnia, którą akurat był krem z topinamburu.

Choć nie różnił się zbytnio od kremu z ziemniaka, był słodszy i lżejszy. 

Na danie główne zaserwowaliśmy sobie kolejno: stek z antrykotu z domowymi frytkami i sałatką colesław (żaden tam "kolslou"), policzki wołowe bourguignon z kaszą gryczaną i pizzę salami (bo pizzę mieliśmy okazję przetestować już wcześniej i była pierwszorzędna). 

Stek z antrykotu. Pokuszę się o stwierdzenie, że smakiem przebił niejeden stek z polędwicy, jaki trafił pod mój ząb. Mięso było miękkie i soczyste. Wysmażone na medium, dzięki czemu piękna czerwień wołowiny nie została zabita temperaturą. Surówka również udana, o wiele smaczniejsza niż kejefsijowy kolslou. 

Policzki. Ach. Pierwszy raz zdecydowałam się na produkt, który w programach kulinarnych odgrywa aktualnie rolę "must cook". I nie pożałowałam. Delikatniejszego mięsa nie jadłam od wielu miesięcy. Gulasz bourguignon zaczerwieniłby samą Julię Child, to na pewno. Uzupełnienie dania kaszą gryczaną było świetnym pomysłem - to dobry akompaniament dla ciężkiego i bogatego sosu, raz słodkiego, raz kwaśnego, a w większości kęsów po prostu zajebistego. 


O dobrą pizzę nie jest łatwo. Ani w Polsce, ani nawet we Włoszech. Najlepszą pizzę zjadłam w Stanach - w tym miejscu należą się podziękowania żołnierzom, którzy danie to przywieźli do Ameryki po wojnie rozsławiając je na cały kontynent i doprowadzając je do perfekcji. W KISS the cook pizza smakuje niemal tak samo bosko, jak w USA. Brakuje jej jakiegoś maleńkiego elementu, nie wiem czym jest ten tajemniczy składnik, może to po prostu efekt szerokości geograficznej?


Deser #1 - jabłkowy crumble z lodami, czyli w gruncie rzeczy szarlotka rozłożona na części pierwsze. Choć dzięki tej formie dało się uwolnić nieco więcej walorów smakowych niż w oklepanym tradycyjnym cieście. 

Deser #2 to zaś sernikowy creme brulee, czyli połączenie sernika i creme brulee. Uwielbiam widok ziaren wanilii i roztopionego palnikiem cukru, więc ten deser był dla mnie idealnym zwieńczeniem naszego sobotniego obiadu.

Jeszcze jednym atutem KISS the cook jest serwowana u nich kawa. Możecie to nazwać product placementem albo po prostu mi zaufać, kiedy mówię, że kawa z Etno Cafe jest najlepsza w mieście :)

JEDZENIE OOOOO

WYSTRÓJ OOOoo
Bez zbędnych dodatków, nieco skandynawska forma, prostota i minimalizm, który jest teraz w najwyżej cenie ;)

OBSŁUGA OOOOO

POD KĄTEM WYMAGAŃ ŻYWIENIOWYCH OOOoo
Ciężko mi oceniać ten wątek - w menu brakuje informacji o alergenach, dania są głównie mięsne lub rybne, ale nie zdziwiłabym się, gdyby młoda załoga w kuchni specjalnie dla gościa zgodziła się ugotować konkretne danie zgodnie z wytycznymi :)

CENY: średnio

= 0.80

You Might Also Like

0 comments

Polub na Facebooku!